Dla osób pamiętających lata 80-te, Sanyo to synonim BPC (black plastic crap, czyli czarnego plastikowego szajsu). Ten plastik nie zawsze był zły, niektóre wzmacniacze Sanyo z lat 80-tych mają nawet kultowy status, i to całkiem zasłużony – w odpowiedniej konfiguracji mogą iść w szranki z mniejszymi NADami. Firma ma też na koncie bardzo udaną serię Sanyo Plus z 1979 roku.
Wzmacniacz Sanyo DCA 411 jest nieco wcześniejszy, produkowano go od 1978 roku (według niektórych źródeł od 1977) i nie jest ani plastikowy, ani czarny (w każdym razie mój egzemplarz nie był; ten model był produkowany również w wersji czarnej). Z wierzchu wzmacniacz robi bardzo dobre pierwsze wrażenie. Panel ze szczotkowanego aluminium, ładne, również aluminiowe gałki, solidne przełączniki, do tego podświetlane wskaźniki siły sygnału wyjściowego, tzw. „wycieraczki” z ładnym, srebrnym tłem, które idealnie współgra z panelem. Dół i tył obudowy także są metalowe, nie ma tekturowych niespodzianek, jak w niektórych Marantzach i Sony z tego okresu. Zasilacz jest przyzwoity, ale bez przesady: tylko częściowo ekranowany transformator, podwójny kondensator filtrujący 2x6800uF, końcówka mocy oparta co prawda nie na podzespołach dyskretnych, ale na przyzwoitych Power Pack-ach STK 0050. Ma wiele wspólnego z Metzem Mecasound AX 4960, o którym pisałem wcześniej – podobny transformator, układy STK 0050 znajdziemy w obu wzmacniaczach i oba mają moc ciągłą 45 W na kanał, ale w Metzu na przykład główne kondensatory filtrujące to już hojne 2x10000uF. Oba wzmacniacze mają też taki sam 4-modułowy potencjometr Alpsa – 2 moduły to sekcja głośności, pozostałe 2 to równoważnik. Nie zazdroszczę osobom, które muszą znaleźć zamiennik, ale na szczęście akurat ten potencjometr jest dość trwały i zwykle wystarczy go wyczyścić.
Funkcjonalnie wzmacniacz nie pozostawia wiele do życzenia. 45 watów na kanał to może nie fabryka mocy, ale jak na lata 70-te całkiem sporo, i więcej niż wystarcza do słuchania w warunkach domowych – nawet z kolumnami o niskiej skuteczności. Wzmacniacz pracuje poprawnie z kolumnami o impedancji 4 omy. Można podłączyć 2 pary kolumn, które mogą grać zamiennie lub równocześnie. Gniazdo słuchawkowe, typowo dla konstrukcji z tat 70-tych, wyprowadzone jest z końcówek mocy. Wzmacniacz bez problemu napędzi słuchawki o wysokiej impedancji, z którymi niezbyt dobrze radzą sobie na przykład karty dźwiękowe i przenośne odtwarzacze. Do dyspozycji mamy 4 wejścia liniowe (w tym dwie pętle magnetofonowe, obie zdublowane gniazdami DIN, w tym jedno umieszczone wygodnie na przednim panelu) i dwa gramofonowe, oba dla wkładek magnetycznych. Do tego standardowo regulacja niskich i wysokich tonów, kontur i filtr wysokich tonów. Niestety nie ma bardziej przydatnego filtra tonów niskich. Jest za to bardzo rozbudowany przełącznik mono/stereo.
W tej serii były jeszcze dwa modele, oba sprzedawane także jako Expert i Saba. Niższy model, Sanyo DCA 311 miał moc ciągłą 2x30W, był oparty na STK 0030, miał prosty przełącznik mono/stereo i tylko po jednym wejściu gramofonowym i magnetofonowym. Sanyo DCA 311 występował także jako Expert 1630 i Saba VS-2080. Model wyższy, Sanyo DCA 611 miał moc ciągłą 2x60W, był oparty na STK 0059, miał wszystkie funkcje DCA 411 i dodatkowo filtr niskich tonów oraz potencjometr regulacji tonów średnich. Sanyo DCA 611 występował także jako Expert 1631 i Saba VS-2160. Wersje Expert miały markę Expert tylko z przodu, na panelu tylnym było oznaczenie modelu Sanyo; poza tym różniły się od wersji Sanyo nakładkami na przełączniki obrotowe. Wersje Saba nie miały nigdzie informacji o wyprodukowaniu przez Sanyo; dodatkowo różniły się od wersji Sanyo nakładkami na wszystkie przełączniki i potencjometry, miały uchwyty na panelu przednim i 2 dodatkowe wejścia DIN (TUNER i PHONO). O ile wiem, DCA 411 nie występował pod markami Expert ani Saba.
Mój egzemplarz przede wszystkim wymagał gruntownego czyszczenia. Aluminiowy panel i gałki miały paskudny, żółty nalot, wszystkie potencjometry i przełączniki trzeszczały i przerywały. Żarówki podświetlające wskaźniki oczywiście były przepalone. Po długiej kąpieli w mydlinach panel i gałki odzyskały dawny blask. Wyczyściłem wzmacniacz w środku na tyle, na ile było to możliwe bez kompletnego demontażu podzespołów. Przeczyściłem też potencjometry i przełączniki, po trzecim czyszczeniu zaczęły wreszcie pracować płynnie i bez nieprzyjemnych trzasków i szumów. Wstawiłem nowe żarówki podświetlenia wskaźników – niały być niebieskie, wyszedł raczej delikatny fiolet, co ładnie komponowało się ze srebrnym tłem wskaźników. Po czyszczeniu wzmacniacz zaczął wyglądać naprawdę ładnie.
Wrażenia z odsłuchów niestety nie były już tak pozytywne. Korzystałem z podłogowych kolumn Quadral Aurum 5. Wzmacniacz jest dość energiczny, klarowny, ale bez większej przestrzeni. Góra jest wyraźna, średnica lekko wycofana, ale nie na tyle, żeby to przeszkadzało. Natomiast niskie tony pozostawiają sporo do życzenia. Przede wszystkim basu jest za dużo, wzmacniacz po prostu dudni. Przy tym podbija wyższy bas, przez co jego brzmienie jest dość nienaturalne. Porównałem Sanyo DCA 411 bezpośrednio z kilkoma innymi wzmacniaczami, które akurat miałem na wierzchu: od nieszczególnego, ale dość przyjemnego Pioneera SA-506, do trudnego Rotela RA-820AX, który do neutralnych nie należy i w niektórych systemach potrafi zabrzmieć katastrofalnie źle. Wszystkie zagrały lepiej. W porównaniu Sanyo dudnił i tyle.
Potem podłączyłem jeszcze podstawkowe Celestiony Ditton 110, które grają dużo bardziej górą i środkiem, niż podłogowe Quadrale. To połączenie było zdecydowanie lepsze, ale nadal dalekie od ideału.
Nie miałem niestety okazji bezpośrednio porównać Sanyo z wspomnianym wyżej Metzem AX 4960, ale w połączeniu z tymi samymi kolumnami do Metza nie miałem takich zastrzeżeń. Oba wzmacniacze są zbudowane na bardzo podobnych podzespołach, więc problem tkwi raczej w aplikacji.
Sanyo DCA 411 to doskonały przykład, że wzmacniacze z lat 70-tych nie zawsze brzmią przyjemnie, i że „wycieraczkowe” wskaźniki potrafią podnieść cenę wzmacniacza powyżej rozsądku. Nie jest ten wzmacniacz kompletnym szajsem, ale zdecydowanie bardziej cieszy oko, niż ucho. Możliwe, że dobrze zgrałby się z kolumnami cierpiącymi na chroniczny brak dołu. W połączeniu z przyzwoitymi kolumnami nadaje się tylko dla osób, które lubią nienaturalnie podbity bas. Nie wyobrażam sobie używania go bez korektora. Jeśli brać pod uwagę samo brzmienie, z całą pewnością nie jest wart pieniędzy, za które zwykle jest sprzedawany (250-500 zł). A szkoda, bo wygląda pięknie.
Dodatkowe informacje:
Typ: Wzmacniacz zintegrowany stereo
Model: SANYO DCA 411
Producent: Sanyo Electric Co. Ltd.
Kraj produkcji: Japonia
Lata produkcji: 1978-1979 (według niektórych źródeł 1977-1981)
Dane techniczne:
Moc ciągła przy 8 Ω: minimum 45 W na kanał w paśmie 20 Hz – 20 kHz
Moc ciągła przy 4 Ω: minimum 55 W na kanał
Pasmo przenoszenia: 10Hz – 40kHz
Zniekształcenia harmoniczne THD przy mocy nominalnej, 8 Ω: ≤ 0,08%
Zniekształcenia intermodulacyjne IM przy mocy nominalnej –3 dB, 0,05%
Współczynnik tłumienia (1 kHz, 8 Ω): 60
Kolumny: 4-16 Ω
Stosunek sygnału do szumu S/N (wejścia liniowe): 85 dB
Stosunek sygnału do szumu S/N (wejścia gramofonowe): 70 dB
Czułość / impedancja wejściowa (wejścia liniowe): 150 mV / 30 kΩ
Czułość / impedancja wejściowa (wejścia gramofonowe): 2.5 mV / 50 kΩ
Siła sygnału wyjściowego TAPE OUT: 150 mV
Regulacja tonów wysokich (100 Hz): +/- 10 dB
Regulacja tonów niskich (10 kHz): +/- 10 dB
Filtr tonów wysokich (6 kHz, 6 dB/oktawę): – 6 dB
Kontur (100 Hz/10 kHz): +8 dB/+4 dB
Wejścia: Phono 1, Phono 2, Tuner, Aux, Tape 1, Tape 2
Złącza: RCA (wszystkie), DIN (tylko Tape 1 i Tape 2)
Napięcie: 110/220 V, 60/50 Hz
Maksymalny pobór mocy: 230W
Wymiary (S x W x D): 420 x 150 x 315 mm
Waga: 9,5 kg
Posiadam model expert 1631 czyli dca 611 + tuner expert1640 czyli fmt 611lu. Nawiązując do basu to podczas odsłuchu na jamo mini 80 bardzo mi go brakuje ale to nie są docelowe kolumny. Natomiast świetnie się sprawdza ze słuchawkami pioneer SE-305, brzmienie bardzo ciepłe i kojące i na razie służy jako wzmacniacz słuchawkowy
Pozdrawiam
Jamo Mini 80 to kolumny podstawkowe, więc basu pewnie jest mało, szczególnie tego niższego. My słuchaliśmy przede wszystkim połączeniu z podłogowymi Quadralami Aurum 5, które potrafią zejść dość nisko i tu basu niskiego było trochę, a tego wyższego w nadmiarze. Dlatego w porównaniu wolałem połączenie z podstawkowymi Celestionami – niskiego basu brakowało zgodnie z oczekiwaniami, ale dalej równowaga tonalna była mniej zaburzona.
Starsze wzmacniacze doskonale nadają się do napędzania trudniejszych słuchawek, ponieważ wyjścia słuchawkowe są wyprowadzone z końcówek mocy, potrafią napędzić prawie wszystko. Z tego, co czytałem, w Pioneerach SE-305 też potrafi brakować basu. Wzmacniacz typu DCA-611 może to ładnie zrównoważyć.
Jeśli będzie Pan zmieniał kolumny Jamo na coś większego, i jeśli DCA 611 gra tak jak DCA 411, warto wyposażyć się w korektor, najlepiej taki, który będzie miał minimum 3-4 częstotliwości regulacji w zakresie 0-150 Hz. To powinno pomóc dostroić bas.
Pozdrawiam,
Rafał Lisiński
Kolumny są w planie do dca 611, to będzie raczej coś polskiego z lat produkcji wzmacniacza, polskiego ze względu na ogromną ilość fabrycznych zestawów naprawczych. Jamo mini grają na stałe z amplitunerem Fisher 1022 L i grają na nim zupełnie inaczej, in plus niż na dca 611. Zamiast korektora, będzie seryjny gramofon, expert 1681 czyli tp 1012. Mo1681 ewentualnie jak się trafi kaseciak. Podążam raczej w tą stronę.
mega