Przez kilka lat nazbierało mi się sporo ciekawego sprzętu. Udało mi się zdobyć większość z angielskich wzmacniaczy, których zawsze chciałem posłuchać. Nie wszystkie, został mi jeszcze na przykład Armstrong 621 i Cambridge Audio P80. Ale zebrało się tego wystarczająco dużo, żeby zrobić test porównawczy.
W szranki stanęły A&R Cambridge A60, NAD 7020, Mission Cyrus One, Musical Fidelity B1, Exposure Super XX i Fidelity 350A. O prawie każdym z tych sprzętów możemy przeczytać sporo dobrego w internecie, ale nie o tym, jak brzmi w porównaniu do pozostałych. Czy płacenie za Cyrusa 2-3 razy więcej, niż za NAD-a ma sens? Czy warto wydać jeszcze więcej na Exposura? Który z tych wzmacniaczy ożywi „mulące” kolumny? Który uspokoi zbyt agresywne?
Pierwsze cztery to sprzęty “kultowe”, często polecane osobom, które szukają przyjemnego brzmienia za ludzkie pieniądze. Zależnie od stopnia zmasakrowania i szczęścia można je trafić za 200-500 zł, czyli dramatu nie ma. Dwa ostatnie są z trochę innej bajki – Fidelity 350A to w porównaniu do pozostałych niższa półka, za to Exposure Super XX – wyższa, to już kwoty czterocyfrowe (ale da się poniżej 2 tysięcy). Wszystkie są już pełnoletnie (przedział wiekowy 20-35 lat), żaden nie ma odświeżonej elektroniki, żaden nie był tuningowany, czyli nie były wymieniane kondensatory, terminale głośnikowe, wejścia itd. Słuchamy na tym, co fabryka dała. A wiadomo, że nie każda (fabryka) dobrze daje.
Wszystkie testowane wzmacniacze mieszczą się w budżecie przeciętnego śmiertelnika. To samo dotyczy sprzętu użytego do testów. Podłączyliśmy duże, trzydrożne kolumny podstawkowe Quadral Tribun MKIV (1988 – 1993, z drugiej ręki 600-1000 zł) z mocą ciągłą 80W, impedancją 4 omy, skutecznością 87 dB i 22-centymetrowym głośnikiem niskotonowym. Wybraliśmy je celowo: te kolumny lubią mocniejsze wzmacniacze z dobrą kontrolą basu, byliśmy ciekawi, jak słabsze klocki sobie z nimi poradzą. Jako źródło posłużył nam wieloformatowy Denon DVD-2900 (2003, z drugiej ręki 600-1200 zł, dla dłubacza egzemplarz do naprawy włącznie z kosztami wymiany lasera 300-400 zł), detaliczny, ale bez szorstkości typowej dla budżetowych odtwarzaczy CD i DVD, wystarczająco ciepły i przestrzenny, żeby mieć pewność, że za niedociągnięcia brzmienia odpowiada wzmacniacz. Użyliśmy też kabli do połączenia sprzętów. Kable miały narysowane strzałeczki, więc karnie podłączyliśmy we właściwym kierunku, żeby nie było 🙂
Porównywaliśmy na tytułowym numerze z „Lust For Life” Iggiego Popa, „Firehead” z płyty „Strange Highways” Dio, „Glass” z albumu „Two Suns” Bat For Lashes i „Fairies Wear Boots” z wydania SACD „Paranoid” Black Sabbath. Dwa pierwsze nagrania są trudne dla sprzętu. Na początku „Lust For Life” bardzo dużo dzieje się w wysokich i średnich rejestrach (masywne talerze i werble, tuż za nimi bardzo aktywne gitary), przy tym płyta jest zrealizowana dość wysoko, stopa i bas są w tle i nie każdy sprzęt daje radę je wydobyć. „Strange Highways” Dio to płyta wyśmienita muzycznie, ale błaga o remastering: jest za sucha, brakuje mięsa, wokal, który powinien uderzać po uszach jest zbyt wycofany, na przeciętnym sprzęcie właściwie tylko perkusja brzmi dobrze. Za to „Two Suns” Bat For Lashes to płyta brzmiąca świetnie, masywnie, z fantastyczną przestrzenią i dobrze zarysowanymi detalami. „Paranoid” to szczególny album: we wszystkich edycjach CD płyta brzmi koszmarnie, a to głucho, a to skrzekliwie. Na szczęście Japończycy zrobili ostatnio fantastyczną wersję SACD, która co prawda kosztuje więcej niż niektóre wzmacniacze, ale gra fantastycznie, podobno nawet lepiej niż winyl. Na pierwszych dwóch płytach sprawdzaliśmy, jak źle może zagrać wzmacniacz, na dwóch pozostałych – jak dobrze.
Nie słuchaliśmy winyli, bo nie wszystkie z testowanych wzmacniaczy mają wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy, ani na słuchawkach, bo nie wszystkie mają gniazda słuchawkowe.